0
ineedadollar 14 czerwca 2018 09:14
Niecałe 9 milionów mieszkańców. Niemal 2000 lat historii miasta, założonego przez Rzymian, rządzonego przez Anglosasów i okupowanego przez wikingów. Miasto Williama Szekspira i Oscara Wilde’a, dynastii Tudorów i Stuartów, wreszcie rewolucji industrialnej, aż po narodziny punk rocka i wieloetniczne, nowoczesne miasto, będące centrum finansowym świata. Londyn to stolica świata.

O Londynie napisano już chyba wszystko. Był tłem dla wielu powieści światowego formatu, zachwycali się nim również artyści, naukowcy, dziennikarze, reżyserowie i muzycy. Przewodniki i fora podróżnicze także pękają w szwach pod naporem odpowiedzi na hasło „Londyn”. Nie przedstawię, więc klasycznego poradnika typu co warto zwiedzić, ani chronologicznego zapisu naszej podróży. Tym bardziej nie napiszę powieści ani monografii. Pozwól Drogi Czytelniku, że zabiorę Cię na krótki spacer po Londynie. Przejdziemy się ścieżkami, które związane są z architektami mojego światopoglądu. Są to ludzie, miejsca, filozofia i popkultura, które ukształtowały nie tylko współczesny Londyn, ale i stolicę świata.

Popkultura z gitarą

Stoję na ulicy Abbey Road. W ręku trzymam popołudniówkę, która na pierwszej stronie informuje o brutalnym pobiciu 90-letniej kobiety. Patrzę na przejście dla pieszych. TO przejście dla pieszych. Dla tych, którzy nie słuchali The Beatles tłumaczę, że Abbey Road to tytuł ich przedostatniego albumu studyjnego, a na przejściu dla pieszych powstało zdjęcie wykorzystane jako okładka płyty. Na Abbey Road mieści się studio, w którym angielskie żuki nagrały swój legendarny materiał. Swoje kawałki zarejestrowały tam także takie grupy jak Pink Floyd, U2 czy Oasis. Więc gapię się na to przejście i próbuję wyobrazić sobie tam tych Beatlesów, ale widzę grupę około 50 osób. Trzymają telefony, siatki, torby, selfie sticki, kilka osób ma lustrzanki na statywach. Kierowcy momentami tracą nerwy przez opieszałych pieszych, którzy pozując do zdjęć blokują ruch. Dźwięk klaksonu hybrydowej Toyoty, one more photo, one more photo wykrzyczane przez turystę z Azji i syk odkręcanego napoju gazowanego, tuż przy moim uchu ostatecznie grzebią szansę na uchwycenie jakiegokolwiek klimatu.


1.jpg




2.jpg



London calling

Powiedzieć, że popkultura Londynu kończy się na Abbey Road, to nie powiedzieć nic. To tutaj narodził się przecież Punk Rock. Sex Pistols, ale i The Clash. Kierujemy się, więc do Camden Market. To tutaj powstała okładka do pierwszej płyty The Clash, a w The Roundhouse odbywały się największe koncerty końca lat 70. Dzielnica zachowała swój nonkonformistyczny klimat. Co prawda niewielu tu punków, za to śmiało można powiedzieć, że to królestwo kultury alternatywnej i wszelkiego rodzaju dziwactw. W Camden Market możemy spróbować kuchni z całego świata, od Kolumbii po Stany, od Iranu po Tajlandię. Z tego miejsca bije niesamowita energia. Z porcją chińskiego żarcia przeciskam się między gęstym tłumem. Z naprzeciwka mija mnie facet w ciemnych goglach, opuszczonych szelkach i spodniach związanych na dole paskiem, niby łańcuchem. Wygląda jak dziecko punka-niewolnika i skina-harleyowca. Budynki za nim są krzykliwe, kolorowe i równie zbuntowane. Camden Town to cały świat w jednym miejscu. Zarówno pod względem kuchni, jak i kultury czy języków. Jest tu miejsce dla punka w glanach i elegancika w lakierkach, dla hipstera z wąsem i brodatego wyznawcy Allaha.


3.jpg



Romantyzm budów

Wielokrotnie wyobrażałem sobie londyńskie hale produkcyjne z okresu szczytu industrializmu. Pokryte czarną sadzą kominy fabryk, pod którymi robotnicy tlą tytoniowe skręty. Równolegle w okresie wiktoriańskim dokonano największych naukowych odkryć, a śmietanka kulturowa i towarzyska zasiadała w Public House’ach.


4.jpg




5.jpg



A teraz stoję na Tower Bridge, z którego patrzę na magazyn Butler’s Wharf. To jedna z nielicznych pozostałości industrializmu w centrum Londynu. Dzisiaj biznes ma inny wymiar. Wiktoriański zeitgeist zniknął z ulic bezpowrotnie, dając miejsce przeszklonym drapaczom chmur, obsługiwanym przez finansowe konglomeraty. Robotników widzę już tylko na plakatach w metrze – trzymają spawarki i uśmiechają się zachwalając pracę fizyczną. A gdzie szukać tej śmietanki kulturowej? W Buckingham Palace? A może w dzielnicy Notting Hill? Może poszukam jakiegoś boiska do krykieta albo trafię na ciekawą intelektualną dysputę? Myślę o tym, a obok mnie, na światłach zatrzymują się dwa autobusy. Oba w miejscu reklam mają hasła wychwalające Allaha.


6.jpg



Iluzja czy rzeczywistość?

W dzielnicy China Town kupujemy żarcie na wynos i siadamy obok mieszkańców na Leicester Square. Uwielbiam te brytyjskie pikniki. Czas płynie wolniej. Sos słodko-kwaśny kapie mi na spodnie, ale nie mam zamiaru się tym przejmować. Pogoda jest nieangielska. Słońce, błękitne niebo i lekki wiatr. Zmierzamy w stronę metra.
– Cześć Londyn! Jak się macie? – wykrzykuje nienagannym angielskim akcentem młody blondyn rzucając na ziemie widelce. Zapowiada się pokaz iluzjonisty. Stajemy wokół niego razem z tłumem gapiów, bo facet ma charyzmę prawdziwego komika.
– O, cześć co u Ciebie? – zagaduje szczupłego Anglika, który razem ze swoją dziewczyną właśnie uzupełnił grupkę gapiów – wiecie, że zawsze przychodzi tu z inną?! – rzuca showman. Stary żart, ale zawsze mnie bawi. Lubię brytyjskie poczucie humoru. Zostawiamy jednak iluzjonistę i jego sztuczki z widelcami. Kierujemy się do Buckingham Palace, bo za godzinę rozpoczynają się tam obchody urodzin Królowej Elżbiety. Wokół jest pełno policji i jeszcze więcej tłumów czekających na wydarzenie.


7.jpg



Uroczystościom towarzyszą manifestacje w centrum miasta. W okolicy budynków rządowych gromadzi się coraz większy tłum. Kilka ulic zostaje wyłączonych z ruchu. Zamykane są okoliczne sklepy i puby. Mijam rozebranego do pasa mężczyznę. Na plecach zawiązał dużą flagę Anglii. W rękach trzyma transparent: „Przeciw szariatowi. Uwolnijcie Tommiego Robinsona!”. Naprzeciwko niego stoi kordon policji. Za chwilę dojdzie do konfrontacji. Lepiej się oddalić. Najlepiej tam gdzie można skosztować dobrego, angielskiego piwa. I oto oczom moim ukazuje się pub, do którego koniecznie chcę się dostać. To Red Lion w Westminister. Tam chadzały takie osobistości jak Charles Dickens, sir Edward Heath czy Winston Churchill. Ciekawe czy to po kilku szklankach wypitej tam Whisky, brytyjski premier odbył słynny dialog z Bessie Braddock:
– Winston jesteś obrzydliwie pijany!
– A Ty, droga Bessie, jesteś brzydka. Tyle, że ja jutro prawdopodobnie obudzę się trzeźwy, a Ty… nadal będziesz brzydka.



8.jpg



Staję przed kamienicą na rogu Parliament Street. Na górze króluje czerwony lew. Podchodzę pod drzwi pubu, ale drogę zachodzi mi policjant.
– Zamknięte.
– A kiedy będzie otwarte?
– Na pewno nie dzisiaj. Do końca dnia cała ulica jest zamknięta – odparł nieco nerwowo i odwrócił się w stronę protestujących. Obok przejeżdża kilka radiowozów. Pora się zbierać.

Sir, oto klucze do Pana prywatnego ogrodu

– Rzekł kamerdyner w białych rękawiczkach. Kamerdyner to efekt mojej wyobraźni, ale prywatne ogrody już nie. Zresztą ogrody to eufemizm, to piękne parki, do których wstęp mają tylko mieszkańcy konkretnych budynków. Osiedli, na których zaparkowane są kosztowne samochody. Bogactwo Notting Hill jest inne niż bogactwo zamożnych mieszkańców Dubaju. Nie jest ostentacyjne, ale i tak pozostawia pewien niesmak. Zwykle tak właśnie dzieje się wtedy gdy zaczynamy się odgradzać. To nigdy nie wychodzi.


9.jpg



Niedaleko stąd znajduje się sklep z futrami, pod którym stoi kobieta przypominająca Cruelle de Mon. Ma długie rękawiczki, futro, nastroszone włosy, papieros umocowany na długim filtrze. Rozglądam się za gromadką dalmatyńczyków, ale widzę tylko kolejnego dziwaka. Wygląda jak dr. Jacoby z serialu ,,Twin Peaks”. Ubrany w ekscentryczną marynarkę i kapelusz, ciągnie za sobą ogromny głośnik na wózeczku. Z głośnika gra kawałek „Confusion” – New Order (Pump Panel Reconstruction Mix), a dr Jacoby kolejne metry pokonuje w rytm piosenki. Pasowałby bardziej do Camden Town. Nie tylko on stwarza wrażenie niedopasowania do otoczenia. Kilka przecznic dalej widzę troje narkomanów. Chude twarze, pokryte licznymi krostami, przetłuszczone włosy, puste spojrzenia. To też jest Londyn. Obok nich ktoś prowadzi nowe Ferrari.


Are you mugging me off in front of my pals?

To słowa z kultowego filmu ,,Football Factory”. W jednej z ulic trafiamy na typowy, angielski pub. Jest tak angielski, że aż wygląda groteskowo. Wszędzie wiszą flagi Anglii, w telewizorze wyświetlany jest mecz krykieta, a łysy barman z dużym brzuchem mówi w gwarze cockney. Zamawiam IPA i siadam w rogu. Tak dzisiaj smakuje Anglia. Brakuje tu tylko jakiejś awantury.

Powoli dopijam piwo i zastanawiam się kim jest dzisiaj typowy londyńczyk. Czy przypomina on barmana, który nalał mi wyśmienite piwo po czym powiedział oaiit (all right)? A może jednak nosi elegancki dwurzędowy garnitur, podpiera się laseczką wracając z pracy do domu na tradycyjnego 5 o’clocka? Albo to Marcin, który mówi po polsku i pracuje jako kierowca autobusu? Czy może to jednak Muhammad, który nosi Thawb, ma długą brodę i szykuje się do popołudniowej modlitwy? Chyba, że to skośnooki chudzielec Li, który właśnie podaje mi jakiś azjatycki przysmak na Camden Market klepiąc w kółko jedną, zapamiętaną po angielsku frazę. Londyn nie ma jednej twarzy. To wiele religii, ponad 300 języków i mieszkańcy ze wszystkich kontynentów. To wielokulturowa stolica świata. Londyn w ciągu ostatnich kilku pokoleń zmienił się diametralnie. Jak będzie wyglądał za 100 lat?


10.jpg



Więcej zdjęć na: http://www.brokeontheroad.pl/londyn/

Dodaj Komentarz