0
ineedadollar 7 maja 2019 12:23
– Jak Bóg pozwoli – usłyszałem w odpowiedzi na pytanie o godzinę odlotu naszego opóźnionego lotu z Teheranu do Bandar Abbas. Od kilku godzin koczujemy na krajowym lotnisku najbardziej zanieczyszczonej stolicy świata. Wciąż trudno mi opanować szok kulturowy. Iran. Jesteśmy tu od niecałej doby. Dotarliśmy do kraju, w którym za kilka dni będziemy obchodzić nowy rok. Kalendarz pokaże 1398.


0.jpg



Wiza do Iranu? Inszallah

Bilety z najtańszej puli lotów do Teheranu już ponad pół roku spokojnie czekają na skrzynkach mailowych. To moje największe podróżnicze marzenie. Niby nic wielkiego, żaden Sentinel czy Bora Bora. Marzę poznać perską gościnność, zobaczyć słynny marsjański krajobraz na własne oczy.

Na początku lutego polskie media ogarnia gorąca dyskusja wokół tzw. konferencji bliskowschodniej. Spotyka się ponad 60 państw, wśród których brakuje Iranu, za to obecne są Izrael i USA. Internet huczy od plotek o wstrzymaniu wydawania wiz w irańskiej ambasadzie, a na forach głośno o Polakach, którzy nie otrzymali wizy na lotnisku. Uśmiecham się blado spoglądając na książkę Artura Orzecha Wiza do Iranu. Pora działać. Próbujemy z wizą online. Po ponad tygodniu odpowiedź z ambasady:

Twoja aplikacja została odrzucona.
Powód odmowy:
از طریق آژانس توریستی اقدام شود.

Czas nagli, a strach, że bilety pozostaną jedynie na skrzynkach pocztowych zaczyna mnie paraliżować. Wybieram jedną z agencji, która pomaga w uzyskaniu wizy. Key2Persia liczy sobie za to 35 dolarów i w każdych innych okolicznościach uznałbym to za zdzierstwo, ale spoglądając na telewizor i napięcia polityczne uznaję, że nie ma sensu ryzykować wizy na lotnisku. Z początkiem marca odbieramy upragniony dokument. Spełnienie marzeń za niecałe 2 tygodnie!

Irański fanatyzm czy irańska gościnność?

Nie rozumiem fenomenu pytania o bezpieczeństwo w Iranie. Próba skojarzenia irańskiego rządu i społeczeństwa z dżihadem, ISIS i terroryzmem to ze strony USA kwadratura koła. Niestety skuteczna. Nie zliczę ile razy usłyszałem jak moi rozmówcy mylili Iran z Irakiem, pytali czy nie boimy się Arabów (choć Iran w przewadze zamieszkują Persowie) i co z tym fanatyzmem religijnym (choć są to szyici, których fanatycy religijni uznają za heretyków). Są to szalenie krzywdzące opinie. Nie da się zrozumieć Iranu oglądając wiadomości czy czytając książki. Trudno go zrozumieć nawet będąc na miejscu, ale to jedyna szansa, żeby zbliżyć się do niego choć trochę. Na miejscu poraża mnie ogromny kontrast między medialnym obrazem religijnych fanatyków, a życiem naszych irańskich gospodarzy, przewodników, przyjaciół… Duma i spokój z jakim przyjmują tę propagandę zasługuje na słowa najwyższego uznania. Ale nikt nie opowie o tym lepiej niż oni sami. Poznajcie historie naszych przyjaciół!

Keszm i okolice

Opóźniony samolot z Teheranu do Bandar e Abbas ląduje po 21 czasu lokalnego. Czekamy na podstawienie autobusu do terminalu. Na pokładzie samolotu robi się na zmianę zimno i duszno. Gapię się na pożółkły sygnalizator „zapiąć pasy” kiedy otwierają się drzwi. Łapiemy taksówkę na jedno z pobliskich osiedli mieszkaniowych. Tam czekają na nas Fatima i Soros. Młode małżeństwo, które zamieszkuje trzypokojowe mieszkanie w nowym budownictwie. To nasz pierwszy kontakt z życiem codziennym mieszkańców Iranu. Soros pracuje średnio 15 godzin dziennie i wygląda jak wrak człowieka. Wrak, który jednak wciąż się uśmiecha i patrzy na nas wzrokiem pełnym życzliwości. Jego żona, w chuście na głowie wygląda zjawiskowo i tajemniczo, wrażenie to potęguje jej małomówność. Cały ten obraz wpisuje się w tradycyjny model rodziny irańskiej. Fatima opiekuje się domem, położonym ponad tysiąc kilometrów od jej rodzinnej miejscowości. Soros podobnie jak żona pochodzi z północnego Iranu, gdzie od dziecka mieszkał w niewielkiej, górskiej wiosce.

– To co Cię tu ściągnęło?
– Praca.
– A czym się zajmujesz?
– Pracuję przy wydobyciu ropy. 12 godzin dziennie i po 1,5 godziny na dojazd.
– To kiedy Ty odpoczywasz?
– Nie odpoczywam – po czym gospodarz wybucha śmiechem.


1.jpg



Siedząc na futurystycznym dywanie popijamy czarną herbatę. Roztapiamy w niej pałeczkę kandyzowanego cukru z szafranem. Jest późny wieczór, a Soros mimo, że siedzi, to zdaje się przysypiać. Staram się zagadać.

– Co polecacie zwiedzić w okolicy?
– Musicie wybrać się na Ormuz.
– To ta kolorowa wyspa? – dopytuję używając skrótu myślowego.
– Tak, czerwony, żółty, zielony, niebieski…
– I skąd gleby mają tam takie niesamowite kolory? – dopytuję, co wprawia gospodarzy w konsternację.
– No, z natury… – oznajmili zdziwieni, nie całkiem rozumiejąc mój dylemat procesów chemicznych jakie zachodzą w glebach na wyspie.
– A zdążymy potem jeszcze na Keszm?
– Bez problemu, ostatni prom odpływa o 14.


12.jpg



Rano płyniemy na Ormuz, a potem jeszcze na Keszm. Dwie niewielkie wyspy po gorszej stronie Zatoki Perskiej. Cała ich wina w tym, że tu życie toczy się swoim rytmem, nie ma wielkich korporacji, centrów handlowych, drapaczy chmur. Jest połów ryb, przemyt i wielbłądy, które wypasają mężczyźni. Są też maski, za którymi ich żony chowają swoje twarze. Nie mówię tu o zwykłej burce czy nikabie. Tych w Iranie raczej nie uświadczysz. Chodzi o maski. To Wenecja Bliskiego Wschodu.


3.jpg



Ormuz jest zdominowane przez irańskich turystów. Jaskinia solna, kolorowe gleby, skały, plaże. Zwiedzamy ją tuk-tukiem. Nie musisz szukać przewodnika, bo zaraz po wyjściu z portu to przewodnik znajdzie Ciebie. A potem w jakieś trzy godziny razem przejedziecie całą wyspę.


9.jpg



Od wczesnego ranka w okolicy mamy oberwanie chmury. Po kilku godzinach przemoczeni docieramy do portu, z którego wypływamy w kierunku wyspy Keszm. Na miejscu łapiemy taksówkę. Wąsaty arab w galabiji zaprowadza nas do swojego Peugeota 405. Do przejechania jest praktycznie cała wyspa, około 100 kilometrów. Za półtoragodziny jazdy płacimy 800 tysięcy riali. 20 złotych. Wysiadamy tuż przed naszym guesthousem.

Wynajmujemy pokój u Assada, który jest chyba najbardziej znanym człowiekiem na wyspie. Wszyscy znają jego i on zna wszystkich. Prowadzi miejsce, które jest hybrydą couchsurfingu z Airbnb i domieszką hotelu w systemie all-inclusive. Żona Assada doskonale gotuje, a w przerwach między konkretnymi posiłkami, serwuje nam herbatę i cukierki. W domu mieszka jeszcze nastoletnia córka, która bardzo dobrze mówi po angielsku. Jako jedyni goście w domu szybko włączamy się w życie rodzinne. Na dywanie w salonie wspólnie jemy śniadania, obiady i kolacje. Wieczorem dokarmiamy szczeniaki, których legowisko znajduje się dwieście metrów od domu. Mamy szczęście, że tu trafiliśmy. Właściwie nie wiem czy jesteśmy jeszcze turystami czy już gośćmi.

Wieczorne zakupy w sklepie naprzeciwko domu Assada to kolejna porcja ciekawostek. Starszy mężczyzna o typowo arabskiej urodzie widząc, że szukam szamponu do włosów, koniecznie chce mi sprzedać szampon czosnkowy. Ostatecznie idę na kompromis i wybieram jakąś ziołową kompozycję, za to bez czosnku. Za szampon, cztery batoniki, wodę i chrupki płacę niecałe cztery złote.

Rano podjeżdża po nas Toyota Hilux. Najpopularniejszy na wyspie model samochodu. Z poziomu paki tej terenówki zwiedzamy wyspę. Marsjańskie krajobrazy, wielbłądy, kozy, a na horyzoncie Zatoka Perska. Nasz kierowca Ibrahim zatrzymuje się na środku drogi. Do samochodu wsiada pieszy, którego wysadzimy 500 metrów dalej. Ot, taka sąsiedzka przysługa.

Na wyspie objeżdżamy główne atrakcje. Jaskinia solna, rezerwat ptaków wodnych, plaże i kaniony. Między jedną z atrakcji, samochód zatrzymuje policja. Ibrahim za brak zachowania bezpieczeństwa przy przewozie pasażerów musi zapłacić karę w wysokości 500 000 riali (ok. 16 zł). A jazda na pace była taka cudowna. Zrzucamy się na mandat, ale sprawa nie jest tak prosta.

– Ibrahim, trzymaj to za mandat.
– Nie, nie, nie! Absolutnie nie mogę tego wziąć!
– Daj spokój, przecież to przez nas wypisali ci mandat, bierz!
– Nie mogę.
– Nalegam, weź te pieniądze, to sprawisz nam przyjemność.
– Dziękuję – powiedział schylając głowę i kładąc prawą rękę na wysokości kości obojczykowych.


8.jpg




10.jpg




11.jpg




17.jpg



Sziraz – romantyzm po persku

– Bez pośpiechu! Jesteście w Szirazie, rozejrzyjcie się. Tutaj nikt się nie spieszy. Nawet reszta Iranu ma nas za ostatnich leni i w sumie mają rację – roześmiał się Saeed, trzydziestoletni inżynier budownictwa.

Faktycznie, szybki przegląd okolicy przekonuje, że Sziraz żyje jeszcze spokojniej niż południowy Iran. Tradycja celebrowania życia jest tutaj piękna i długa. W mieście jest bardzo dużo pięknych ogrodów, punktów widokowych, zabytkowych meczetów. Przed rewolucją islamską atrakcją było także wspaniałe winnice. Dziś najważniejszym symbolem miasta jest Różowy Meczet.


7.jpg



Kolorowe witraże robią wrażenie, ale tłum zwiedzających skutecznie gasi blask tego miejsca. Szybko wychodzimy. Koło południa słońce daje się we znaki. Idziemy na lody z sokiem marchewkowym. Trzy razy po drodze dopytuję Saeeda czy na pewno ma na myśli sok marchewkowy. Trafiamy pod najstarszą, kultową wśród mieszkańców Szirazu miejscówkę, w której takie lody podaje się już od kilkudziesięciu lat. Są pyszne.

Nasz przewodnik pokazuje nam najbardziej lokalny Sziraz. Odkrywa sekrety swojego miasta, dobrze rozumiejąc jakie rzeczy mogą nas interesować.

– A jak jest z polityką? Wiem, że to drażliwy temat, ale powiedz czego się spodziewać – zagaduję.
– Sam nie wiem czego. Mam złe przeczucia. Rząd ma poparcie około 10 procent społeczeństwa. A mamy dwie armie…
– Czyli co, wojna domowa, ale kiedy?
– Nie wiem, ale możliwe, że już za kilka lat.
– Po której stronie byś stanął? Strażników Rewolucji czy armii cywilnej?
– Wolę o tym nie myśleć – powiedział Said, po czym jechaliśmy chwilę w milczeniu. Z głośników brzmiała sentymentalna piosenka. Melancholijny wokal wyrażał tęsknotę za Isfahanem – rewolucja islamska zastała autora tekstu w Europie i nie mógł wrócić do swojego ukochanego miasta.

Twarz Saeeda spochmurniała, ale nie na długo. Najpierw pojawił się szelmowski uśmiech, który zdradził, że chce nam coś powiedzieć, a potem pokazał palcem na samochód na lewym pasie.

– Widzisz to białe auto? Samochody marki Saipa zabiły tu całe rzesze ludzi. Jest taki kawał, że gdyby Hitler produkował te auta, mógłby podbić całą Europę bez jednego wystrzału, wystarczyłoby żeby je eksportował za granicę – roześmiał się nasz przewodnik.


18.jpg



O, a tu po prawej stronie jest miejsce na schadzki dla młodych. To taki nasz lokalny Tinder. Podjeżdżasz samochodem i jak się spodobasz to dostaniesz numer. Nie mamy klubów nocnych, pubów, nie mamy dyskotek. A przecież ludzie muszą się gdzieś poznawać. Zmotoryzowani wybierają tę ulicę. Nawet w nocy masz tu spory zator – roześmiał się tubalnym głosem, po czym skręcił w lewo i zaparkował swojego białego Peugeota 206 naprzeciwko lokalnego bistro.

– Saeed, czytasz mi w myślach. Kupimy tu coś do jedzenia?
– Jasne, ale tu jest tylko jedzenie na wynos. Możemy zjeść u mnie albo w parku niedaleko.
– To zamów coś i jedziemy do Ciebie.
Otwieramy drzwi do mieszkania, zostawiamy torby z jedzeniem i siadamy na dywanie

– Czego się napijecie? – pyta Saeed.
– Rozmawialiśmy dzisiaj o piwie, może masz akurat trochę w lodówce?

Takim sposobem obok Kababu ląduje szklanka piwa z szafranem. W Iranie picie alkoholu jest surowo zabronione. Porządku obyczajowego pilnuje specjalny oddział policji, który doprowadza winnego przed oblicze sądu. Dawniej popularna była kara chłosty, ale w ostatnich latach najczęściej kończy się na grzywnach.


15.jpg



Lokalne browarnictwo daje radę. Lekkie, jasne piwo o słomkowym kolorze, z wyraźną nutą szafranu. Pomyśleć, że nasz gospodarz kupił je od dilera, to brzmi kuriozalnie. Po obiedzie wracamy do samochodu. Ruszamy w kierunku północnym, do wioski Ghalat. Przed włączeniem silnika Saeed pyta czy nie będzie nam przeszkadzało, jeśli włączy sobie nagraną na płycie CD modlitwę. Jak sam o sobie mówi nie jest zbyt religijny, ale wierzy w to, że modlitwa zapewni nam bezpieczną podróż. Jadąc ulicami Szirazu słuchamy wersetów Koranu i patrzymy na coraz rzadszą zabudowę.


5.jpg



Ghalat czyli irański Amsterdam

40 kilometrów na północny zachód od dawnej stolicy Persji, znajduje się niewielkie miasteczko, które zdobywa coraz większą sławę. Ghalat zamieszkuje zaledwie 2,5 tysiąca osób, ale zna lub słyszał o nim prawie każdy mieszkaniec Szirazu. Wyjątkowo piękne położone – na wysokości ponad 2000 m. n.p.m. – czaruje urokliwymi ulicami, ruinami ormiańskiego kościoła, czy pięknymi wodospadami. Mieszkańcy Szirazu jeżdżą tam na piknik i spacer lub… po zakup marihuany.

My do Ghalat jechaliśmy w celach rekreacyjnych (i to bez żadnych podtekstów). Wjazd do centrum miasta zabezpieczony jest punktem poboru opłat. Saeed podaje kartę kredytową i… na głos dyktuje swój numer PIN. Jak nam tłumaczy w Iranie to powszechna praktyka. Auto parkujemy na poboczu głównej ulicy. Daje się odczuć, że jesteśmy wyżej niż w Szirazie. Jest dużo chłodniej, a powietrze okazuje się rześkie, przynajmniej do momentu, w którym dwóch mężczyzn ciągnących olbrzymi worek zostawia za sobą bardzo intensywny zapach trawy. Saeed, jak przystało na mieszkańca Szirazu, nadaje nam spokojne, leniwe tempo. Powoli pniemy się w górę, w kierunku wodospadu. Krótka przerwa na lody i pora na dalszy marsz. Przez środek drogi przepływa wartki strumień, więc siłą rzeczy zostaje nam skakać po kamieniach. Po kilkunastu minutach docieramy pod wodospad. Wokół rozciąga się ciekawa panorama na okoliczne wioski i pola.


6.jpg



Nowy Rok, 1398!

Jest 20 marca. Ostatni dzień roku 1397, według kalendarza irańskiego. Świętować będziemy w Szirazie. Zamawiamy przyjazd z ulicy, na której mieszka Saeed do naszego hostelu. Koszt regularnej taksówki przy irańskiej inflacji jest dla polskiego portfela niewielki, ale i tak można znaleźć sposób, żeby jeździć jeszcze taniej – zamawiamy przejazd ze Snappem, który jest lokalnym odpowiednikiem Ubera.

To najdziwniejszy przejazd w życiu. Powinien zająć nam 10-15 minut, ale kierowca nie do końca kojarzy wskazany przez nas adres. Wie natomiast, że w okolicy często korkują się ulice, więc postanawia pojechać na około. Po około 20 minutach jazdy kierowca zatrzymuje się, żeby dopytać o drogę. Zagaja mężczyznę opartego o stojący na poboczu samochód. 60-latek z chmurą dymu marihuany zaczął coś żywo tłumaczyć. Nasz kierowca poirytowany intensywną wonią skręta odjeżdża, ostentacyjnie machając ręką w powietrzu, tak jakby miało to pomóc w wywietrzeniu. W końcu po kolejnych 10 minutach jazdy docieramy do ślepej uliczki. Wówczas na pomoc kierowca woła przechodniów, którzy mają nas do hostelu… zaprowadzić. Za trzy godziny spotykamy się w okolicy Grobowca Hafiza.

Na miejsce docieramy przed czasem. Mamy go wystarczająco dużo, żeby swobodnie pospacerować po parku. Podchodzę pod nagrobek Hafiza i składam hołd człowiekowi, który Koran znał na pamięć. Wokół grobowca sufickiego poety panuje niezwykle mistyczna atmosfera.


19.jpg



Równonoc wiosenna. O godzinie 1:30 zaczyna się prawdziwe szaleństwo. Tysiące młodych ludzi świętuje Nowy Rok, głośne krzyki, szczery śmiech, serdeczne uściski. Węzeł moralności zdaje się nieco luzować. W powietrzu unosi się zapach alkoholu i marihuany. Zaczyna się odliczanie sekund do nowego roku. Po chwili wrzawa jest jeszcze większa. Zaczyna się pokaz fajerwerków. Na szyi zawiesza mi się niewysoki facet z idealnie zrośniętymi brwiami. Szarpie mnie za bary wykrzykując najlepsze życzenia w nowym roku. Obok stoi Saeed, którego wyraźnie rozbawiła cała scena. Co chwilę ktoś nas zaczepia mówiąc: Welcome to Iran albo pytając: Where do you come from?. Po godzinie, wymęczeni długim dniem kierujemy się do wyjścia. W tle słychać irańskie jodłowanie, a obok mnie kobieta w średnim wieku wystukuje na jednej z bramek wyjściowych rytm, który szybko podłapują inni. Zaczyna się spontaniczne szaleństwo.


16.jpg



Pora jechać dalej. To dziwne uczucie być jeszcze w jakimś miejscu i już za nim tęsknić. Autobus miał wyruszyć pół godziny temu, ale z nikomu niezrozumiałych przyczyn ciągle stoi. Inszallah, tak można byłoby to ująć. W końcu ruszamy. Jedyni nie-Irańczycy na pokładzie. Mijamy pasterzy pasących kozy. Meczety. Góry. Przed nami kilka miast i nieunikniony powrót do stolicy.


13.jpg




14.jpg




2.jpg



Most Tabiat. Rozciąga się z niego piękna panorama na Teheran. Jutro rano lecimy do domu. To ostatnie miejsce, które zostaje mi w pamięci. Potem jeszcze nocny rajd na lotnisko. Odprawa i zabawne przejście przez bramki. Zabawne, bo Strażnicy Rewolucji Islamskiej wyjmowali moje brudne skarpetki, żeby dotrzeć do niewielkiego gimbala, sprawdzić co to jest i czy przypadkiem nie jest groźne. Samolot. Chusty znikają z głów większości pasażerek. A my znikamy z tego kraju. Kiedyś tu wrócimy. Inszallah.

Wpis w dłuższej, bardziej analitycznej formie z licznymi dygresjami i większą liczbą zdjęć znajdziecie na: https://www.brokeontheroad.pl/iran-w-no ... inszallah/

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

e-prezes 12 maja 2019 22:45 Odpowiedz
W istocie tu dość krótki, choć narracja przyjemna i widać w niej fascynację tym krajem, kulturą. Kolega wylatywał też w tej atmosferze, ale dostał lotniskową.BTW, szkoda, że zdjęcia nie są podpisane tytularnie, by wiedzieć gdzie-co.
ineedadollar 13 maja 2019 08:12 Odpowiedz
Dzięki za miłe, motywujące słowa i za uwagę, na przyszłość będę uzupełniać podpisy :)